Najszczęśliwszy dzień tego lata

Sezon letni 2019 dobiegł końca. Tegoroczne miesiące spędzone w Geiranger były udane. Przez ostatnie lata nie zdarzało mi się wracać dwa razy w to samo miejsce, z wyjątkiem powrotów do domu rodzinnego, szczęśliwego miejsca, które nigdy nie zatrzasnęło przede mną swoich drzwi.

Ostatniego lata dobrą decyzją był comeback w miejsce pracy, które już znam i gdzie nic oprócz pogody nie mogło mnie zaskoczyć. Po raz kolejny padło więc na Norwegię i Geirangerfjord. Geiranger to kraina jakich mało, trochę raj dla piotrusiów panów. Jego nadzwyczajna przyroda przyciąga co roku tych samych ludzi, a to wpływa mocniej na czynnik poczucia się jak w domu. Gdy wracamy tam gdzie już byliśmy, spotykamy te same twarze to naturalnie zaczyna pojawiać się w nas uczucie przywiązania.

Podczas tego sezonu nie tylko aktywnie spędzałam czas z mamą naturą, ale dużo intensywniej i częściej myślałam o tym jak bardzo ją krzywdzimy i co mogłabym więcej zrobić by przyczynić się do zahamowania niepokojących zmian klimatycznych w obliczu, których stoimy już pod ścianą a nawet jedną nogą w piekle. Mimo że piękne słońce to cichy sojusznik spędzania czasu poza domem, oraz zapewnia niezbędną dawkę witaminy D3 to uczucie niepokoju czasem wygrywało nad ordynarnym odczuwaniem radości z ładnej pogody. Spadki temperatur z 26 do 13 powodowały zadumę a nawet zmieszanie. Chwilowe pogorszenie zdrowia mojej mamy na skutek morderczego upału zasiały w mojej głowie nieudawaną panikę i strach.

Wniosek: moim ulubionym dniem ostatniego lata to nie ten gdy było najcieplej.

W ciągu tych kilku miesięcy spędzonych nad fjordem był jeden gdy patrzyliśmy sobie w oczy częściej, a interakcje międzyludzkie bezpośrednie zwyciężyły nad tymi, odbywającymi się w cyberprzestrzeni.

Moim najszczęśliwszym dniem tego lata był dzień bez internetu.

Nie myślę o dobie kiedy przełączyłam się na tryb offline przez 24h. Mam na myśli odcinek czasu gdy zasięg nie funkcjonował w całym Geiranger i dotyczyło to zarówno sieci telefonicznej jak i połączeń cyfrowych. Wszyscy w tym samym stopniu byli pozbawieni dostępu do sieci. O ile niemożliwość wykonania połączenia mogła wprowadzić zamęt lub przyczynić się do tragedii kogoś kto potrzebował pomocy medycznej to nie sądzę, że brak sieci wifi mógłby spowodować poważny ludzki dramat. A może i tak ? Nie wiem. Być może moja wiedza nie sięga tak daleko. Nagle mieliśmy więcej powodów by ze sobą rozmawiać na tematy mądre i durne ale fakt częstszej interakcji z drugą osobą może w dzisiejszym świecie radować. Nikt nie miał powodu by zerkać na ekran, no może w drugiej części dnia bo podczas pierwszej każdy automatycznie sprawdzał czy ubłagane połączenie wróciło. Nagle piknięcie messengera nie stało się bardziej ważne niż rozmowa, którą byliśmy zajęci.

Czuję, że niektórzy czytelnicy tego posta pomyślą sobie, że to bzdury, że technologia ułatwia życie, że trudno dziś byłoby bez niej. Może macie rację. Z technologią można wszystko łatwiej, szybciej, jak najtaniej, bez końca, bez przerwy, zawsze i wszędzie. Owszem, ja swojego pierwszego smartfona też zakupiłam gdy zorienatowałam się, że po Londynie nie da się poruszać z tradycyjną mapą bo nie są one dość szczegółowe. Smarfon bardzo wtedy ułatwił mi sprawne przemieszczanie się i nadal tak jest. Jest jeszcze pewnie tysiące zalet tego wynalazku, których nie umiałabym podważyć i poległabym w stawianiu kontrargumentów zwolenikowi technologii. Mimo to dobrze mi z moją niewspółczesnością i przestarzałymi przyzwyczajeniami. Lubię wysyłać kartki i listy. Lubie dzwonić spontanicznie do znajomych, i pytać czy wszystko okej. Niestety bardzo często nie udaje mi się usłyszeć żywego głosu. Dostaję tylko zwrotnego sms, że w najbliższych dniach nasza rozmowa nie wpasowuje się w grafik. Okej, chciałam tylko spytać czy żyjesz, pogadać 2 minuty, pokazać, że pamiętam nic wielkiego.

Nie wiem jak krótko podsumować moje kolejne uzewnętrznienie. Chyba tak, że naturalnym jest, że świat pędzi i przynosi wiele nowego. Rozumiem, że aktualna rzeczywistość może być dla wielu fascynująca i łatwo się nią zachłysnąć. Przecież pokolenie naszych rodziców nie miało nawet czym, a wszyscy błogosławili każdą jedną pomarańczę, którą na Boże Narodzenie przysłała ciocia z Ameryki. Ja jednak jestem szczęśliwa, że urodziłam się w latach 90′ i wychowałam na podwórku gdzie wspólnie z innymi dziećmi decydowaliśmy jak spędzimy czas. Konflikty w grupie również musieliśmy rozwiązywać patrząc sobie w oczy. Wolałam chyba tamto tempo, a moje trudności z przystosowaniem do obecnych czasów zakończą się wybudowaniem chatki gdzieś na skraju lasku i uprawianiem poletka z warzywami.

I głęboko wierzę, że w tym pędzie wciąż ostanie się ze mną garstka przyjaciół, którzy będą mieli i czas i chęć od czasu do czasu mnie odwiedzić i skosztować eco pomidora. Jednocześnie dziękuje tym, którzy mają czas i również uważają, że więzi międzyludzkie trzeba pięlęgnować bo inaczej nie trwają dłużej niż domki z piasku, które bezpowrotnie się rozpadają wraz ze zderzeniem z pierwszą napotkaną falą.

Tymczasem! Pozdrowienia z wielkiego miasta…

Najszczęśliwszy dzień tego lata
Tagged on:         

2 thoughts on “Najszczęśliwszy dzień tego lata

    • 1 grudnia 2019 at 13:57
      Permalink

      Oh love. 🙂 I will soon post an English translation.

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *