Z przygnębionym sercem dotarłam do Calgary w samym środku nocy. To były dokładnie te dni w miesiącu kobiety, kiedy hormony urządzają sobie balangę w Twoim ciele a ty jedyne o czym marzysz to kąt, w którym nikt ani nic nie może Cię znaleźć. Hostel, w którym się zatrzymałam pierwszej nocy miał zbyt przybrudzony i imprezowy charakter więc kolejnego dnia przeniosłam się do Hi-Hostelu, który jak do tej pory zawsze się sprawdzał. Próba skupienia się na muzycznym aspekcie Calgary została przyćmiona przez ciągłe obliczanie ostatnich dolarów, desperacyjne szukanie hosta na CS i dumanie na temat czy aby na pewno znajdę robotę w Okanagan. Czasami nawet ja miewam dni gdy umysł ogrywa serce, a ja na siłę skupiam uwagę na chwilowych aspektach (nie lubię słowa problem) życia, które wymagają znalezienia ekspresowych rozwiązań.

Ta chwilowa depresja zakończyła się cudami. Na mojej drodze spotkałam kolejnego anioła, który stanął na niej zupełnie niespodziewanie, zapewniając mi schronienie na parę dni i chyba jedne z najpiękniejszych wspomnień jakie przywiozłam z Kanady. To dało mi czas na odkrycie uroków miasta kowboi z nadzieją, żeby tam kiedyś powrócić.

Pisząc tego posta zastanawiam się dlaczego tak mocno promuje się Vancouver aniżeli Calgary. Bilet lotniczy ma identyczną cenę, a jak dla mnie Vancouver oferuje mniej. Calgary to trzecie co do wielkości miasto w Kanadzie. To również zaraz po Toronto największe centrum biznesowe. Jest tu niemal dwa razy więcej mieszkańców niż w Vancouver, mimo to wyczuwam mniejszy pęd. Usytuowane nad lazurową rzeczką Bow na przedgórzu Gór Skalistych, oddalone zaledwie o godzinę od Banff, Lake Louise, Lake Moraine i innych cudów natury. Miasto z perspektywami, ale chyba niedocenione przez turystów. No i to Stampede! Stampede to dwutygodniowe święto kowboi, albo bardziej gruba impreza,w której pogrążone jest miasto od świtu do nocy. Ja niestety musiałam wyjechać na chwilę przed startem festiwalu, jednak już wtedy ceny hosteli były podniesione o 100% i już od dawna wszystko było zabukowane.

No ale co z muzyczną perspektywą?

Los chciał, że rok 2016 w Calgary został okrzyknięty rokiem muzyki. Wpadłam w samą porę! – pomyślałam po schwytaniu pierwszego lepszego przewodnika. Na taki tytuł złożyło się parę powodów: 60 lecie Filharmonii, 50 lecie Baletu Narodowego, 10 lecie festiwalu indie-rockowego Sled Island czy 45 lecie przyznania nagród Juno. To wszystko zostało uhonorowane otwarciem Narodowego Centrum Muzyki i to jest totalna bomba. W środku znajdują się 22 sceny-ekspozycje, a wsród nich m.in Hall of Fame kanadyjskiej muzyki country, Hall of Fame muzyki kanadyjskiej, Hall of Fame muzyków z Kanady. Są sale z instrumentami do użytku czy warsztaty z budowy instrumentów. Centrum Muzyki w Calgary posiada również mobilne Studio Rolling Stonesów i to jest prawdziwa gratka, a bynajmniej dla mojej osoby. Moim nieszczęściem, muzeum otwarto dzień przed moim wyjazdem, w piątek podczas Narodowego Święta Kanady. Tego dnia było uroczyste otwarcie muzeum co równało się maratońskim kolejkom. Nie widziałam sensu przeciskania się między wystawami pośród tłumów roskrzyczanej młodzieży. W sobotę nastał czas pożegnania z Calgary i tym sposobem straciłam swoją tymczasową szansę zobaczenia tego giganta, nie zapominając jednak: ŻE CO SIĘ ODWLEKA TO NIE UCIEKA.

Przy muzeum wznowiono również działanie King Edward Hotel, który jest najstarszym hotelem w Calgary. Otwarty w 1905 działał też jako bar i w latach 80 tych stał się najlepszym barem bluesowym w mieście. Pamiętajmy, że Calgary to dom country i folka i granie bluesa w knajpach nie jest tu takie oczywiste. Jeśli blues to można wybrać się do Blues Can w sercu modnej dzielnicy Inglewood. Miejsce nie legendarne ale dawka bluesa gwarantowana.
Inglewood to obok 17th Avenue czy Kensington dzielnia najbardziej cool. Udałam się tam w pierwszej kolejności by posłuchać lokalnych artystów w Ironwood Stage & Grill. Miejsce to istnieje od lat 30 tych i w ciągu swoich paru żyć działało jako teatr, kino, sklep z meblami by na końcu stać się klubem muzycznym. To przestronna, stylowo urządzona przestrzeń z dobrym nagłośnieniem i piwem. Tutaj też poznałam swojego przyszłego przyjaciela wedle sentencji, że muzyka łączy ludzi. Na Inglewood warto wdepnąć do sklepu muzycznego Recordland lub udać się do sklepu Harleya Davidsona zaraz za rogiem.


Ironwood Stage&Grill


The Blues Can

Pierwszym otwartym barem folkowym w mieście był Calgary Folk Club, sięgający swoich początków w latach 70 tych. W tym czasie Calgary było prawdziwym miasteczkiem kowboi, a nie dużym centrum biznesowym. W przeciwieństwie do ilości niedźwiedzi, klubów muzycznych nie istniało wtedy zbyt wiele. Gdzie więc grać? Calgary Folk Club został zapoczątkowany przez muzyków,imigrantów z Anglii, którzy potrzebowali miejsca gdzie mogliby regularnie występować. Założyciele byli pewni, że klub to wypał na krótko, jednak nic nie wskazuje na to by miejsce miałoby być zamknięte w najbliższej przyszłości.

W tym samym czasie otwarto wciąż działający The Ranchman’s, który stał się ikoną muzyki country i od 40 lat gości najlepszych artystów country z całego świata.

Chciałabym opowiedzieć jeszcze więcej historii na temat legendarnych klubów muzycznych miasta Calgary. Ponoć The Refinery Nightclub, Surfer A-Go-Go, Airliner, The Blind Onion, Friars Den, Apollo Nightclub były legendarne. Nie mogłam niestety doszukać się żadnych konkretnych informacji na ich temat, a brak ich stron na facebook chyba świadczy, że dawno rozsypały się w pył. Moje kolejne odwiedziny w Calgary na pewno nie będą skażone depresją podróżniczą więc może wtedy odkryję więcej, a już na pewno spędzę co najmniej jeden dzień w Centrum Muzyki. Mówiąc szczerze to nie mogę się doczekać tego dnia. Kanada stała się moją obsesją.

Zmierzyłam więc do Banff, spędziłam lato pracując w Okanagan, odpoczęłam w Whistler i Tofino, zostałam odcięta od świata na 8 tygodni na jednej z wysp Sunshine Coast i zaintrygowana udałam się do Vancouver…

CDN

Miasto kowboi miastem muzyki
Tagged on:         

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *