No to jestem w osławionym i owianym mgłą tajemnicy Vancouver. Cieszy mnie, że moim głównym i pierwszym celem był Montreal. W przeciwieństwie do Vancouver, do Montrealu można polecieć całkiem tanio. Balanga w Vancouver to już trzy koła w obie strony. Tak sobie myślałam, że stąd mi tak blisko do Seattle. Mogłabym tam pójść śladami Kurta Cobaina, Jimiego Hendrixa, Eddie Veddera, Layne’a Stanley’a i innych. Jednak będąc w Vancouver miałam już za sobą prawie rok przygód w Kanadzie i tych wszystkich amerykańskich cudów wcale nie było mi szkoda. Na wszystko jest przecież dobry czas, na odkrycie Ameryki też.

Jeśli dane mi będzie mieszkać w Kanadzie to nie sądzę, że będę częstym bywalcem w Vancouver. Pas gór, który rozciąga się wokoło miasta i dostęp do wód oceanu wcale nie sprawia, że to miasto wyróżnia się czymś szczególnym na tle innych kanadyjskich miast. Dzieje się tu dużo ale wciąż kilka razy mniej niż np. w Montrealu czy Victorii. Ceny najmu i usług plasują Vancouver na szczycie listy najdroższych miast do życia w Kanadzie i w światowym rankingu też ‘nieźle stoi’. Lokalni znajomi również potwierdzili jakoby w Vancouver nie działo się zbyt wiele jeśli chodzi o, że tak to nazwę ruchy artystyczne. Ja, podczas mojego kilkudniowego pobytu tam nie mogłam doszukać się żadnego jam session. Pytając w sklepach muzycznych również nic mi nie polecono.

Będąc tu można by zakładać, że będzie sporo rockandrolowych tajemnic do odkrycia. Mała odległość do Seattle i renoma miasta nasuwa takie skojarzenia. Stojąc przed drzwiami maleńkiego sanktuarium Jimiego Hendrixa na Union Street uzmysławiam sobie, że jest zupełnie odwrotnie. W Vancouver można znaleźć ślady po fali szalonych lat 60tych i 70tych ale jak powiedział dziennikarz Steve Burgess, jest ich tutaj mniej niż ulotek po zeszłorocznych strajkach. Sanktuarium Jimiego jest jednym z nich. Otwarte od czerwca do września mini muzeum Hendrixa to miejsce, w którym mały Jimi spędzał długie miesiące jako dzieciak, oddany pod opiekę swojej babci, która pracowała tutaj niegdyś jako kucharka. To miejsce wiele lat temu było bowiem restauracją, w której po koncertach sycili głód Nat King Cole czy Louis Armstrong.

Jimi Hendirx Shrine

Fani Elvisa Presleya niech wezmą głęboki oddech przed wejściem do Georgia Hotel. Dzisiaj to podobno Rosewood Suite, wtedy hotelowy pokój nr 1226 służył za tymczasową siedzibę Elvisa podczas jego pobytów w mieście. Po koncercie na Empire Stadium w 1957 roku pokój 1226 został zdemolowany bez reszty po tym gdy dziennikarz radiowy Red Robison wygadał się na antenie o miejscu pobytu Elvisa po koncercie. Bywa i tak. 🙂

Marble Arch to pozostałość  po klubie gdzie panowie chętnie rozdają pieniądze bardzo giętkim tancerkom, i w którym powstał teledysk Girls, Girls, Girls - Mötley Crüe. Z kolei YMCA na Burrard Street był inspiracją dla Victora Willisa z Village People do napisania utworu YMCA.

By odkryć najsłynniejsze kluby koncertowe w Vancouver udaję się na Grenville Street. To jedna z głównych ulic Vancouver skupiająca dziesiątki kafejek, restauracji, pubów, kin i teatrów. Paredziesiąt lat wstecz Grenville Street skupiała tzw. Theatre Row czyli zagłębie teatrów, tworząc tym samym główną dzielnicę rozrywkową w mieście. Szczęśliwie, wiele sędziwych instytucji wciąż działa, prężnie reprezentując dobry kawał muzycznej historii miasta.

Idąc od strony centrum jako pierwszy rzuca się w oczy neon Commodore Ballroom. Działający nieprzerwanie od 80 lat wiedzie prym na Grenville Street lecz tak prawdziwe nie ma sobie mocnych od końca lat 70 tych kiedy dowództwo przejmuje Drew Burns. Ściągając do klubu artystów każdego sortu i inicjując pojawienie się w Vancouver po raz pierwszy, takich artystów jak Patti Smith, The Police, Devo, The Clash czy Tom Petty, zapoczątkował trzy dekady niekończących się uczt koncertowych i przypieczętował renomę miejsca. Ale kariera w show biznesie mimo pasma sukcesów i triumfów bywa ciężka. Tak było i w przypadku pozornie, świetnie prosperującego Commodore Ballroom, które z powodów oczywistych zostaje zamknięte w 1996 roku. Niestety wodą rachunków płacić nie można. Żałoba po zamknięciu klubu była długa i gorzka, udowadniając jak wiele Commodore Ballroom znaczyło dla miasta. Po długiej renowacji wartej $ 3.5 miliona klub zmartwychwstaje w 1999 roku. Od tamtej pory miejsce zdobyło jeszcze więcej nagród i zostało okrzyknięte najbardziej rozpoznawalną salą koncertową w Kanadzie oraz znajduje się w TOP 10 najważniejszych klubów w Ameryce Północnej. Commodore wybudowane w stylu art deco naprawdę robi wrażenie, szczególnie gdy znajdujemy się w środku.

Wychodząc z Commodore Ballroom, zaraz obok po lewej stronie wyłapuję kolejny wielki neon. To Orpheum - ekskluzywny teatr i sala koncertowa, która stażem dościga Commodore Ballroom. W momencie powstania był to największy teatr w Kanadzie ze swoimi trzema tysiącami miejsc. Orpheum to też siedziba Orkiestry Symfonicznej w Vancouver. Miejsce zostało wpisane na listę National Historic Sites of Canada podobnie jak Vogue Theatre. Vogue to ostatni taki zabytek na Grenville i pozostałość po dawnym Theatre Row. Miejsce działa jako sala koncertowa, teatr oraz kino i podobnie jak dwie poprzednie pozycje został wpisany na listę zabytków.

Tutaj moja przygoda z Vancouver się urywa. Vancouver ma swój urok i czar. Historia zatacza tam koło jak w każdej innej metropolii. Są miejsca, które opowiadają muzyczne dzieje miasta, jednak dla mnie to za mało by się nim zachłysnąć czy zachwycić oraz by chcieć tam wrócić. Opuszczając Vancouver byłam dużo bardziej podekscytowana tym co mnie czeka teraz. Spakowałam więc plecak po raz przedostatni i z łezką w oku udałam się promem do Victorii - mojego ostatniego przystanku w Kanadzie.

Georgia Hotel

Marble Arch

Commodore Ballroom

Orpheum

Vogue Theatre

 

Vancouver, no i co z tego?
Tagged on:             

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *