Po Ottawie i krainie Tysiąca Wysp udałam się do mekki kanadyjskiego Polaka – Toronto. Po zwiedzeniu nieco mniejszych miast jak Quebec czy Ottawa, byłam łakoma wielkiego kołchoza. Wielkie miasta zawsze kojarzyły mi się z bezwstydem, frywolnością i tą całą aurą tajemniczości. Dużo ludzi lubi ten bieg i pewną anonimowość, która pozwala na śmielsze eksponowanie siebie i nakładanie masek zależnie od morali czy stanu wewnętrznego. Ciekawa co mnie tam spotka i z lekkim uczuciem stresu, które zawsze się pojawia przy zmianie miejsca, rzuciłam się w ramiona kolejnej przygody mając nadzieję, że wszystko będzie ok.

Choć nigdy nie byłam w Nowym Jorku to wyłaniająca się panorama miasta, właśnie ten Nowy Jork mi przypominała. Oszklone wieżowce do nieba, lawina ludzi młodych -pięknych i starych -bogatych nie pozostawiła wątpliwości – jestem w Toronto. Jakimś cudem po raz kolejny trafiłam na anioła w drodze. Dostałam podwózkę pod same drzwi mojego hosta i dzięki bogu. Doładowania na telefon są w Kanadzie tak nieopłacalne, że wciąż nie mogłam sobie na nie pozwolić, a ciężko by było dostać się do celu bez internetu w telefonie. Był już późny wieczór, zmęczenie i 14 kg na plecach nie ułatwiałoby mi poszukiwań darmowego internetu. Los mi chyba sprzyja.
Pamiętam, że tej samej nocy udałam się z hostem i jego dziewczyną na tzw. pub crawling i wpadliśmy między innymi do Bolvine Sex Club – wiekowego i najbardziej oryginalnego klubu muzycznego w Toronto. Okazało się też, że podczas mojego pobytu odbędzie się edycja festiwalu Unsound, który jest polskim festiwalem!


Bolvine Sex Club – wejście

Wtedy wiedziałam już, że Kanada w swej historii ma do zaoferowania więcej niż przewidywałam. Spędzając czas na poszukiwaniach okazało się, że Toronto nie jest wcale ubogie w fakty i kamienie milowe, które zmieniły bieg historii rock’n’rolla. Zarówno Yonge street jak i Yorkville street są upchane klubami, które na przełomie lat 60tych i 70tych formowały muzyczną historię tego miasta, na stałe zapisując się w pamięci ówczesnej generacji, która dziś zacięcie walczy by te miejsca nie zostały zapomniane i by pozostał po nich jakikolwiek ślad. Przechadzając się ulicą Yorkville chwilami czułam zapach londyńskiego Soho gdzie historia zdawała się zatrzymać i choć wiele miejsc podobnie jak w Londynie zostało zaadaptowane pod nowe inwestycje to dba się o to by widniała tam tabliczka upamiętniająca.

Uważny turysta przebijający się przez tłum zabieganych na Yorkville dopatrzy się tabliczki ‘zdobiącej’ dzisiaj the Hazelton Hotel. To znak, że kiedyś w tym samych murach istniał pub Riverboat Cafe. Tutaj swojemu pokoleniu folk grała moja kochana Joni Mitchel, młody Murray McLauchlan czy Gordon Lighfoot. Nie tak dużo dalej po numerze budynku rozpoznaję klub The Gasworks. Dziś żaden ślad po nim już nie został, kiedy jeszcze niedawno to miejsce udowadniało, że stolicą punka nie był tylko Londyn czy Nowy Jork.


The Gasworks – dzisiaj

Idąc niekończącą się Yorkville Street nieubłaganie czekam gdy w końcu spośród rzeszy neonów wyłoni się wielgachna gitara, która w tym przypadku oznacza coś więcej niż tylko siedzibę Hard Rock Cafe. Zaledwie kilka dekad wcześniej, wtedy w The Frair’s Tavern doszło do spotkania, które przez Time uważane jest za najbardziej decydujący moment w historii rocka. Już od progu, ściany obwieszone są gablotami pełnymi pamiątek i fotografii po legendarnym jam session. Wtedy po raz pierwszy na scenie zagrali razem Bob Dylan i członkowie Ronnie Hawkins’ band, wspólnie potem formując The Band. Reszta jest historią.

Gdybym żyła w latach 60 tych i miała ochotę na drina w innym miejscu, byłby to pewnie Penny Farthing lub Purple Onion. Oba usytuowane na Yorkville. W piwnicy tego drugiego Buffy Saint-Marie skomponowała utwór Universal Soldier. Jest to znany protest song, kwestionujący sensowność wojny w Wietnamie. Wtedy bardzo popularny.

Na drodze do Varisty Stadium mijam El Macambo. Zawiedziona, cykam pare fotek tylko na zewnątrz. Przez ostatnie dekady klub był wielokrotnie zamykany i reaktywowany. Obecnie można klamkę tylko pocałować i na pociechę kliknąć selfie na tle wielkiej palmy, która jest symbolem miejsca, a która nawet raz została wystawiona na eBay. W 1977 niezapowiedziany koncert zagrali tu The Rolling Stones. Pozostały po nim dwa znaczące ślady: po pierwsze płyta live z koncertu, po drugie rozwód Margaret Trudeau z ministrem Kanady Pierrem Trudeau. Jej obecność na zabawie wzbudziła generalną falę zaskoczenia i zakończyła się klęską małżeństwa. Domyślam się, że dopuściła się bardziej ekstremalnym czynów niż tylko przebywanie tam.

Po długim spacerze docieram na Bloor Street 299 gdzie ulokowany jest Varsity Stadium. W roku 1969 odbył się tu festiwal Toronto Rock and Roll Revival, na którym zagrał John Lennon. Nie byłoby w tym nic specjalnego (przecież wówczas noworodki usypiały przy dźwiękach Yesterday) gdyby nie to, iż w tym dniu Lennon po raz pierwszy w karierze wystąpił nie z The Beatles, a z Yoko Ono. Udowadniając sobie, że można i tak, John Lennon zaraz po powrocie do Anglii opuszcza The Beatles. Z koncertu jest pamiątka – płyta live, Live Peace in Toronto 1969. Warto wiedzieć, że na gitarze towarzyszył mu w tym dniu Eric Clapton.

Ten tekst miał się zmieścić na 1,5 strony, a ja mam jeszcze tyle do opowiedzenia.
Toronto zachwyca historią. Myślałam, że więcej jej odkopie w Vancouver, któremu dystansem tak blisko do miasta wielkiej czwórki – Seattle. Ale to była pomyłka! W przeciwieństwie do Calgary, Toronto nie doczekało się jeszcze Muzeum Muzyki, i wszelkie informacje trzeba wyszukiwać na własną rękę. Całe szczęście tabliczek upamiętniających przybywa i zdeterminowy turysta znajdzie je. Planuję jeszcze artykuły upamiętniające, jednak tymczasem śpieszno mi do Winnipeg. Tam dopiero się zadziało…


El Macambo


Varsity Stadium


Yorkville Street

Zachwyć się historią w Toronto – muzyczne epizody i kamienie milowe
Tagged on:         

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *